Na równinie gdzie wiatr wiał jak tornado a ziemia była twarda jak skała, żył mustang o imieniu Kaval. Podróżował bez wytchnienia bez radości. Nie mógł nawet odpocząc ponieważ zrobi wszystko aby wyjśc z tego pustkowia. Podróżował wiele lat bez odpoczynku jedynie lekki sen na stojąco. Ale kiedy już był blisko upadł, oczy mu się same zaczeły zamykac i zasną. Przed oczami ujżał piękną łąkę. Dookoła rosły piękne kwiaty róże, konwalie, stokrotki lilje, krokusy. Wtem zobaczył wielki dąb a pod nim urodziwą klacz. Podszedł do niej i zapytał
- Kimże jesteś śliczna pani?
- Róża
- Szlachetne imie a ja jestem Kaval
- Skąd pochodzisz?
- Z miejsca w którym na pewno nie chciałaby panna życ.
- a jak się tu znalazłeś?
- poprzez moje sny i marzenia
- ja nie jestem tylko snem.....
Wtedy mustang się obudził. Nie był już na równinach. Czuł miękkośc pod sobą i ciepło . Powoli wstał i obejrzał się dookoła. Było tam dużo koni wszystkie okryte derką i z sianem pod kopytami. Nagle do stajni wszedł człowiek i otworzył moją zagrodę.
- Jak się trzymasz mały? derka jest dobra?
Mustang był zdziwiony nigdy w życiu ni widział człowieka.
- trochę zszokowany co? to nic.
zdją derkę i założył mu ekwipunek do jazdy oraz dał marchewkę. Wyprowadził go na łąkę. Wsiadł na niego . Kaval stał jak wryty
- no rusz się koniu!
Postanowił zrobic krok. Patrząc że jeźciec był zadowolony zaczął spacerowac po łące. Nawet nie czuł ze ma pasażera. Potem zaczą galopowac i powrócił do ośrodka. wtedy człowiek zaprowadził go na łąkę. Spotkał tam klacz ze snu. Podszedł do niej stepem.
- Jak masz na imie?
- Róża a ty?
- Jestem Kaval czy my sie wszesniej nie widzieliśmy?
- Nie wiem nie kojarzę cię chociaż..
- aha a gdzie się znaduję?
- W ośrodku Johna Collinsa. Nie martw się, nic ci nie grozi.
Kaval był troche zdziwiony. Nie przywykł do wygód i towarzystwa ponieważ nigdy ich nie zaznał. Czół się w tym miejscu jednak od początku bezpiecznie.
- Ośrodek?
Róża uśmiechneła się. Wiedziałą ze prędzej czy puźniej o to zapyta.
- John Collins kocha konie więc postanowił założyc ośrodek w którym rann i osierocone konie dostaną opiekę.
Kaval posmutniał.
- Czy to oznacza że kiedy wyzdrowieje wypuści mnie tam gdzie byłem?
- W żadnym wypadku Sprzeda cię komuś.
-To jeszcze gorzej!- krzykną.
Ściemniło się. Kaval w milczeniu odprowadził Róże do boksu zastanawiając się nad jutrzejszym dniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz